Komentarze: 0
Że Polska działa inaczej niż większość znanych nam (czytaj cywilizowanych) krajów, wiemy od zawsze. Przynajmniej moje pokolenie (niestety już czterdziestolatków). Być może stąd też jest akceptacja tego stanu rzeczy, po prostu się przyzwyczailiśmy, że tak jest i już!
Więc to standard, z którym nie ma co walczyć, czy się na niego obrażać. Trzeba zaakceptować. Niektórym przychodzi to trudniej, ja zazdroszczę ludziom po których wszystko spływa jak po kaczce.
Od lat pracuję w dużych firmach polskich i zagranicznych na poziomie średnio-wyższego szczebla. I żeby nie zwariować muszę co jakiś czas zmieniać zatrudnienie, żeby nie przywyknąć do bezmiaru głupoty. W większości wypadków na poziomie kadry zarządzającej niższego szczebla. Ale często także na poziomie szcebla najwyższego. Zaznaczam, że sytuacja jest stokroć gorsza w wypadku firm poskich niż zagranicznych. Chociaż i w tych ostatnich jest o niebo lepiej jeśli zarządzają obcokrajowcy niż nasi rodzimi "eksperci".
Przede wszystkim co zawsze wytykam właścicielom firm, to kreowanie kadry zarządzającej. Wszyscy jak jeden popełniają klasyczny błąd - awansowanie najlepszych fachowców z produkcji na osoby zarządzające. Ha, odpowiecie mi - to jest dobrze, ludzie muszą widzieć, że w naszej firmie można awansować. Ja zaś odpowiem - popieram w 100%, ale... Te "ale" to brak skierowania tych osób na profesjonalne (bądź jakiekolwiek wogóle) szkolena z zakresu zarządzania zasobami ludzkimi, sterowania procesami, itp. Rzuca się ich z marszu w niełatwy temat kierowania. Co prawda nie brakuje im wzorców do naśladowania - takich samych jak oni "samouków". W wyniku czego mamy do czynienia z dewiacją zarządzania, mało przez kogo zauważalną.
Obecnie pracując w stoczni w małym miasteczku na Podlasiu, obserwuję codzienne zmagania menadżera montażu z zadaniami go przerastającymi. Wyjaśnie od razu funkcję - górnolotnie nazwaną menadżerem - mowa tu o mistrzu produkcji, czyli kimś pomiędzy brygadzistą a kierownikiem. W zarządzaniu ludźmi posługuje się się jedyną mu znaną metodą - zastraszaniem, w czym najlepszymi narzędziami są obelgi oraz prostackie dowcipy. Krzyki na załogę to stały element programu. Niepokornych niszczy lub wyrzuca poza swój dział. Równie często sami nie wytrzymują i odchodzą.
Padają do ludzi takie stwierdzenia jak: Co to stary Cię dzisiaj nie wyruchał?; Ty debilko. I tym podobne swojskie odzywki. Widać, że temu panu kultury nie brakuje. Swojskiej, rodzimej, prosto z czarnej ziemi wyssanej z mlekiem matki. Co gosza sytuacja taka jest akceptowana odgórnie, co jak dla mnie jest już niezrozumiałe. Wszak jaka kadra, taka firma. Nikt na mieście nie powie - dobra firma, tam dbają o ludzi i odnoszą się do nich z szacunkiem. Odwrotnie, stwierdza się, że ludźmi się pomiata.
Na produkcji panuje niemożliwy do opisania bałagan. Nie jest w stanie nad tym zapanować żaden z dyrektorów. Najważniejsze, żeby sztuki szły. Że można to zrobić w sposób uporządkowany lepiej nie mówić głośno. Panuje wprowadzone przez menadżera montażu pospolite ruszenie - na hurra i na ostatnią chwilę. Praca w nadgodzinach, nieradko po nocach bije właściciela po kieszeni, ale kto to o to dba. Inaczej nie potrafią, bo trzeba byłoby wykazać masę chęci w ustrukturyzowanie procesów.
Tak poza tym rozmyta jest odpowiedzialność i wszystko leci rok po roku po staremu, wbrew co sezon opowiadanym fantazjom "od przyszłego swzonu rozpoczniemy już przygotowani". I tak lecą latka. i wszyscy zadowoleni, bo jakoś się kręci. "jakoś" - to będzie. Taka nasza wschodnia mentalność.